Zakon to nie sanatorium
przez Franciszkanka
O siostrach z gitarami i siekierami opowiada Małgorzata Terlikowska, autorka książki "Dzięki Bogu jestem zakonnicą!".
Joanna Jureczko-Wilk: - Aktywna mama piątki dzieci, żyjąca w warszawskim pędzie, wchodzi do klasztorów i rozmawia o życiu. Zderzenie światów…
Małgorzata Terlikowska: - Czasami jak w domu było za dużo hałasu i biegania, mówiłam do męża, że trzeba było iść do zakonu, tam mielibyśmy święty spokój i nikt by od nas niczego nie chciał. Teraz wiem, jak bardzo się myliłam.
Rozmawiając z siostrami zakonnymi zdziwiłam się, jak wiele nas łączy. Jako kobiety przeżywamy podobne emocje, odczucia, przezwyciężamy kryzysy, staramy się o wierność i czystość – ja w małżeństwie, one zgodnie ze złożonymi ślubami, dbamy o swoje wspólnoty, przedkładamy dobro wspólne nad własne.
Natomiast zazdroszczę im czasu wyznaczonego na codzienną adorację, kontemplację, podczas których „ładują” duchowe akumulatory.
- Siostry rzadko uchylają przed świeckimi drzwi do swojego świata.
- To się zmienia, bo formacja młodych sióstr nastawiona jest już na większą otwartość wobec świeckich, współpracę, na nawiązanie relacji. Zwróciły mi na to uwagę s. Maksymilla Pliszka, przełożona generalna służebniczek dębickich i przewodnicząca Konsulty Konferencji Wyższych Przełożonych Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych w Polsce oraz s. Mirona Turzyńska, przełożona prowincjalna Sióstr Franciszkanek od Pokuty i Miłości Chrześcijańskiej.
Ta ostatnia, wraz z siostrami dwa lata temu pomagała poszkodowanym po przejściu nawałnicy w Orliku na Pomorzu. Franciszkanki zakasały rękawy i usuwały połamane drzewa, ale też pomagały tym, którzy stracili nieraz cały dorobek życia.
Opowiadała mi s. Mirona, że opiekowały się starszym mężczyzną, z którego domu ocalał tylko pokoik, w którym leżała jego chora żona. Stracili dach nad głową, on myślał o samobójstwie. Siostry pomogły mu przetrwać najtrudniejszy czas, przywrócić nadzieję.
- Dominikanki nagrały „pingwinowy” film, kapucynki weszły do siłowni i w ten sposób zebrały środki na wielkie działa, które prowadzą. Nie pasują do wizji eterycznej zakonnicy, z odciskami na kolanach, prawie sunącej nad ziemią.
- Współczesny świat potrzebuje świadków, chociaż w niektórych zakonach nadal pokutuje przekonanie, że dobro nie potrzebuje rozgłosu. Siostry zdecydowały się na większą obecność w przestrzeni medialnej, bo dzięki niej można wiele zdziałać, chociażby zebrać pieniądze na dom dla niepełnosprawnych chłopaków.
Ta otwartość jest też odpowiedzią na bardzo negatywne historie, które zaczęły dominować w medialnym przekazie o życiu zakonnym. Krzywdzące stereotypy mogą zniechęcać kandydatki do zakonów. Dlatego warto pokazywać, jak naprawdę wygląda życie w za klauzurą, że siostry są kobietami spełnionymi, odważnymi, rozwijającymi swoje pasje…
Wystarczy spojrzeć na albertynkę, śpiewającą więźniom piosenki „Dżemu”; na dyrektorkę domu samotnej matki, która potrafi przez całą noc tulić płaczące dziecko, na misjonarkę Chrystusa Króla, która w wieku 50 lat porzuciła ukochaną katechezę i pojechała do Chicago objąć opieką duchową kobiety po aborcji.
- Klaryskę z zakonu kontemplacyjnego zapytałaś, czy nie nudzi się spędzając każdy dzień tak samo, w tym samym miejscu.
- Siostra Iwona Szwajca ze skaryszewskiego klasztoru jest uroczą osobą, tryskającą humorem, żyjącą ”za kratą” od prawie 25 lat. Widać, że w tym świecie, gdzie wszystko ma swoją porę i jest przewidywalne, czuje się szczęśliwa. I chociaż siostry nie śledzą telewizyjnych wiadomości, wiedzą o wszystkim co dzieje się na świecie. Kiedy zdarza się katastrofa albo coś niepokojącego, od razu dostają prośby o modlitwę w tych intencjach.
Omadlają trudności w rodzinach, małżeństwa zagrożone rozwodem, kłopoty z wychowaniem dzieci, młodzież pogrążającą się w nałogach, brak pracy… Znają wszystkie nasze problemy. Osobom, które pukają do furty klasztoru kontemplacyjnego z nadzieją, że znajdą w nim spokój i ucieczkę od świata, s. Iwona od razu mówi, że to nie jest sanatorium i odpoczynku nie będzie.
- Która z tych 13 zakonnych historii najbardziej Cię zaskoczyła?
- Zachwyciło mnie wiele, ale najbardziej zadziwiająca była s. Maria Loyola, niepokalanka, która przyjechała do Polski w latach 90. jako baptystka z misją „wyciągania ludzi z Kościoła katolickiego”. Przez rodziców była wychowywana w przekonaniu, że katolicy to zło. Jej droga nawrócenia i powołania do zakonu maryjnego, do którego wstąpiła w wieku 47 lat, była fascynująca.
Jak pokazują historie moich rozmówczyń, Bóg każdego powołuje inaczej i ma swoje sposoby, żeby być w tym skutecznym.