Darmowe mycie nóg na Woodstocku
przez administrator
Wywiad z ewangelizatorką na Woodstocku - S. Marciną Wieszołek
Co czuje siostra, która w habicie wchodzi w tłum punków?
Na pewno – zaręczam – nie czuję się od nich lepsza. Jestem sobą. Wychodzę do ludzi, którzy tęsknią za wolnością, miłością…
Skąd wiesz? Mają to wypisane na twarzach?
Nie. Opowiadają o tym. A poza tym co chwilę widzisz tabliczki: „Free huggs” (darmowe przytulanie). To jedna wielka tęsknota za przytuleniem.
Media chrześcijańskie często opisują ewangelizatorów i ludzi z Woodstocku jako dwie strony barykady. Antagonizują te środowiska…
To kompletna bzdura. Tam nie ma barykad. To sztuczny podział. Nie ma granicy „my – oni”. Nie czuję się lepsza od ludzi, do których wychodzę. Jestem grzesznikiem, takim samym, może nawet większym, ale to nie zmienia przecież optyki patrzenia Boga. On zawsze patrzy z miłością. Jeszcze kilkanaście lat temu funkcjonowałam dokładnie tak samo, jak wiele osób na Woodstocku.
Wiem. Pamiętam, jak spotkałem cię w tramwaju i dopytywałem jakie studia wybrałaś. Jakoś dziwnie się wykręcałaś (śmiech)
Tyle, że ja miałam łaskę spotkać na swojej drodze Jezusa, doświadczyć czułej i troskliwej miłości Boga Ojca i działania Jego Ducha. A jeżeli już raz tego doświadczysz, chcesz się dzielić tą radością, chcesz aby inni też dotykali szczęścia, którego ty dotykasz. Nigdy, absolutnie nigdy nie spotkałam się na Woodstocku z agresją.
A ironią?
Też nie. Nie spotkałam się z atakiem. Wiem, że częściej „obrywają” księża, ludzie w sutannach. Mój habit prowokuje do szczerych rozmowy…
Nie przeszkadzał ci? Nie miałaś ochoty wtopić się w tłum?
Nigdy. Habit działa na zasadzie wabika (śmiech). Zdarzali się Woodstocku przebierańcy; ludzie przebrani za księży, zakonnice. Kiedyś podeszły do mnie jakieś dziewczyny: „Oooo, patrzcie siostra!. Ciekawe, czy prawdziwa?”. Przytuliły się do mnie, a jedna z nich powiedziała: „Prawdziwa. Tak przytula tylko prawdziwa siostra” (śmiech).
Prawdziwa siostro, co wtedy poczułaś?
Że jestem dla tych ludzi znakiem. Przytuleniem Boga, Jego dłońmi. Za każdym razem widzę ludzi, którzy szukają ewangelizatorów, proszą o rozmowę, modlitwę, zaczepiają kapłanów o spowiedź. Gdy stanęliśmy z przyjaciółmi na polu woodstockowym, zadaliśmy sobie pytanie: co na naszym miejscu zrobiłby Jezus? To nie było retoryczne pytanie. Zapadło z dziesięć minut ciszy. Wiesz, jaka odpowiedź przyszła nam na myśl? Wyszedłby do tych ludzi i kochał. Parzyłby na nich z miłością, bez osądzania, oskarżenia. Rozmawiałam na Woodstocku z Anglikiem. „W tym momencie Bóg cię kocha” – powiedziałam, a on zaoponował: „Ciebie kocha bardziej”. „Nie! Nie kocha mnie bardziej”. „Jesteś lepsza ode mnie”. „Nieprawda. To, że noszę habit nie zmienia perspektywy, z jaką patrzy na nas Bóg”.
Czemu nie wracacie z Kostrzyna na tarczy? Zmęczeni, wyczerpani walką? Zawsze (widzę to od lat), rozpromienieni, radośni. Jakby z rekolekcji…
Bo to są rekolekcje. A poza tym to nie nasza walka. To On walczy, nie my. To z Niego jest ta przeogromna moc, nie z nas! Kiedy jesteśmy słabi, On objawia Swoją chwałę! Naprawdę objawia. Widzisz Jego namacalne działania, moc, z jaką wylewa się Duch Święty, więc wracasz przemieniony. Nie możesz głosić, nie mając doświadczenia Pana Boga, a mając takie doświadczenie, nie możesz nie głosić i milczeć!
Naprawdę ewangelizatorzy wychodzili w pole by myć woodstockowiczom nogi?
Naprawdę. To mocny gest. Wychodzili z tabliczkami „Darmowe mycie nóg”. A to sfera ciała, której nie dajemy innym obmyć...
Tym bardziej gdy przez dwa dni się nie myjesz i szalejesz pod sceną….
A jednak ludzie pozwalali sobie obmywać nogi. Sama tego nie robiłam, ale widziałam jak moi bracia i siostry z wielką radością brali baniaki z wodą, miski i odmywali ludziom nogi. Będąc z Jezusem, uczymy się być jak Jezus. On by mnie zbawić najpierw stał się człowiekiem. Często wzniośle i patetycznie chcesz od razu kontemplować w drugim człowieku Jego bóstwo. Nie! Najpierw zobacz w człowieku… człowieka. Usiądź przy nim, nawet uklęknij, zobacz (usłysz!) jaką drogę przemierzyły jego stopy i dopiero wtedy zacznij mu opowiadać o wielkiej miłości Ojca, która nie tylko obmyje brud, ale i uleczy rany…
Ewangelizatorzy często działają po drugiej stornie reflektora. Rzucają światło, stojąc za sceną, w mroku…
Oj, dokładnie wiem, o czym mówisz. W tym roku nastąpił moment kryzysu, pustki, bezradności. – Boże – pomyślałam – przecież jak nie mam siły, nie mam z czym wyjść do tych ludzi. Jak nie doświadczając Twojej obecności mam opowiedzieć ludziom o Twojej miłości? Nie potrafię sama z siebie nic wykrzesać”. Przyjaciele mieli identyczne doświadczenie. Zaryzykowaliśmy i wyszliśmy w pole Woodstocku z założeniem, że najwyżej się przespacerujemy, bo nie jesteśmy zdolni do tego by zaczepiać ludzi i zachęcać do rozmowy. I stało się coś niewiarygodnego. Oni sami do nas podchodzili. Przez cały czas. Sami zaczynali rozmowę.
Papież Franciszek prosi: „Wyjdź na ulicę!”. Kowalski przełamuje się i wychodzi na Marszałkowską. Od czego ma zacząć? Co zrobić? Co powiedzieć?
My zaczynamy od zwykłych pytań: „Skąd jesteś?”, „Co robisz?”. Dopiero potem następuje…
… wezwanie: „Medaliki do kontroli!”
Nie, tego nie sprawdzamy (śmiech). Naprawdę szybko rodzą się pytania o wiarę, o Boga, opowieści o zranieniach, łzy, prośba: „Pomódlcie się za mnie”. Oni chcą być wysłuchani. To przewija się w rozmowach non stop: „W domu, w szkole nikt mnie nie chce wysłuchać”. Ludzie otwierają się, można czytać z nich jak z książki.
Kapłan może zaproponować spowiedź, nałożyć ręce. Co może zaproponować siostra zakonna?
Modlitwę wstawienniczą. Teraz, w tej chwili. Zauważyłam, jak ważna jest modlitwa kerygmatem. Modląc się, mówisz o wielkiej miłości Boga, o ofierze Jezusa… To przemienia tych ludzi… Patrzą na ciebie i widzą… Boga, doświadczają Jego działania. To uczy pokory…
Bóg daje konkretne światło, słowo poznania czy to takie „ogólnorozwojowe modlitwy”?
Daje. Zsyła charyzmaty potrzebne do posługi. Sytuacja sprzed roku. Podchodzi dziewczyna. Rozpoczynamy rozmowę. W pewnym momencie patrzę, a ona ma w oczach „świeczki”. Zaczynam się modlić. A ona rzuca; „Możemy dłużej porozmawiać?”. „Jasne!”. „Przez cztery lata byłam u krisznowców” – opowiada. Jest strasznie poraniona, poobijana, skłócona z rodziną, z Panem Bogiem. Nie potrafi sobie wybaczyć, że dała się wpuścić w maliny, że weszła w sektę. Prosi: „Siostro, przygotuj mnie do spowiedzi”. Mam z nią przez cały czas kontakt. Często utrzymuję kontakt z ludźmi, z którymi rozmawiałam…
Nie masz pretensji, że media nie zauważyły Twojej obecności ani pracy ośmiuset ewangelizatorów, a jedynym kapłanem na Woodstocku był ks. Lemański?
Nie głosimy Dobrej Nowiny, by trafić na okładki gazet. To walka o dusze, nie grzeczna zabawa. Stawką jest życie wiecznie.
Znam festiwalowe klimaty od podszewki. Czy widząc morze alkoholu, narkotyków, zdrady, zniewolenia, cierpienie nie masz wrażenia, że ta walka jest przegrana, albo w najlepszym razie jest remis?
Nie wychodziłabym do ludzi ze świadomością porażki czy remisu. Mam poczucie wygranej. Jezus zawsze zwycięża.
Też mnie tego uczyli na religii…
A ja mam takie doświadczenie! (śmiech) Rzadko widzę od razu owoce ewangelizacji. Sieję, nie zbieram.
A bez oszukaństwa (znamy się sto lat, a poza tym jesteś, jak wskazuje imię, moją siostrą), naprawdę nie czekasz na owoce?
Jasne, miłe jest to, że widzisz od razu, że coś „zadziała”. Ale Bóg daje też takie doświadczenie. Gdy zmęczeni postanowiliśmy sobie: „Dziś nie rozmawiamy, tylko modlimy się za ludzi”, co chwilę podchodziły do nas osoby, by zaświadczyć, jak Bóg działał w ich życiu. Opowiadali o konkretnych owocach.
Biskup Ryś powiedział ewangelizatorom: „W niebie już jest impreza. Niebo cieszy się z każdego nawróconego grzesznika bardziej niż z 99 sprawiedliwych”. Media podniecają się: „prawie milion na Woodstocku”, a ewangelizatorzy wyjeżdżają z jakąś jedną zaginioną owieczką. Dziwne proporcje…
Boże proporcje. On patrzy inaczej niż my. Gdyby tylko jedna osoba z Woodstocku doświadczyła Jego miłości byłby to wystarczający pretekst do imprezy w niebie. Nie ruszam nigdy z misją zbawienia milionów. Idę i modlę się. Uwielbiam Boga. Uwielbienie przemienia serce. Najpierw moje, potem tych, za których się modlę. W tym roku sama zostałam „ewangelizowana” przez osobę, do której podeszłam. Chłopak rozciągnął linę. Na wysokości metra. Chwycił mnie za rękę: „Chodź, siostra, przejdziesz po linie”. „Nie! Boję się, nie potrafię” – odparłam. Nie dawał za wygraną: „Będę cię asekurował”. Weszłam na linę. Mimo lęku. Chłopak powiedział: „Nie patrz pod nogi, nie patrz na ziemię. Patrz na cel!”. Dotarłam do końca i powiedziałam: „Dziękuję. Boję się wysokości”. A on popatrzył na mnie i rzucił: „Nie zrobiłaś tego sama, tylko mocą Jezusa Chrystusa”.
Przed laty w czasie modlitwy wstawienniczej otrzymałem niemal identyczne słowo: „Nie patrz na siebie, patrz dal, a odnajdziesz Mnie”.
O to właśnie chodzi! Nie patrz pod nogi, nie skupiaj się na sobie. Patrz na cel. Spójrz w oczy Jezusa. Nie mogę ograniczać ewangelizacji jedynie do Woodstocku. To, ekstremalna sytuacja. Wyjątkowa okazja, by sporą ekipą wyjść do ludzi. Ewangelizujesz nieustannie. Po Kursie Pawła dotarło do mnie, że mam głosić Zmartwychwstałego absolutnie w każdej sytuacji.
Jesteś po dwóch nieprzespanych nocach…
Mam „nocki” w częstochowskim hospicjum. Dotarło do mnie, że przecież mogę być ostatnią osobą, która tym ludziom, w ich ostatnich chwilach opowie o bezgranicznej miłości Boga i Jego nieskończonym miłosierdziu. Prawdziwym przewrotem kopernikańskim w moim życiu było to, gdy zrozumiałam, że ja nie mam się pytać Pana Boga o to, co mam dla Niego zrobić, tylko w jaki sposób ma się przeze mnie objawiać Jego chwała. A to nie to samo! Ziemia to nie poczekalnia w kolejce do nieba. Nie mam zastanawiać się, czy się do tego nieba dostanę, czy nie, ale zadawać pytanie: ile tego nieba przez moje ręce przeniknie na ziemię.